kopacz eZapewniam, że będą walczyła - tak pokrótce streściła polską taktykę negocjacyjną, przygotowaną na szczyt Rady Europejskiej w Brukseli, premier Ewa Kopacz.

Szczyt, który odbędzie się w dniach 23-24 października, ma uzgodnić nową politykę energetyczno-klimatyczną Unii po 2020 r. Na początku roku Komisja Europejska zaproponowała nowy cel redukcji emisji CO2 w wysokości 40 proc. do 2030 r. (względem 1990 r.). Zaproponowała też ogólnoeuropejski cel udziału energii ze źródeł odnawialnych na poziomie 27 proc. Wobec wydarzeń na Ukrainie decyzje mające zapaść w marcu przesunięto na drugą połowę roku.

Przypomnijmy, że obowiązujący do 2020 r. pakiet energetyczno-klimatyczny z 2008 r. zakłada redukcję emisji CO2 na poziomie 20 proc. w stosunku do 1990 r., doprowadzenie do 20-procentowego udziału energii ze źródeł odnawialnych w całości produkowanej energii i 20-procentowy, niewiążący cel zmniejszenia zużycia energii. Już te założenia były dla polskiej gospodarki, opartej w przewadze na węglu, kamieniem u szyi. Wprowadzenie drugiego pakietu klimatycznego - bo tym w rzeczywistości są propozycje Komisji - oznacza trzykrotny wzrost hurtowych cen energii, ubóstwo energetyczne dla setek tysięcy polskich rodzin oraz utratę nawet miliona miejsc pracy i trwałe obniżenie konkurencyjności polskiej gospodarki. Przyglądając się dalszym konsekwencjom, nietrudno dostrzec zawalenie się systemu energetycznego i pogrzebanie na wieki górnictwa węglowego.

Polskie stanowisko nie jest dla UE tajemnicą.

Sprzeciw nowych członków
Na tak drastyczną zmianę celów nie godzą się także Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia i Bułgaria. Sprzeciw nowych krajów członkowskich spowodowany jest spodziewanymi kosztami dostosowania ich gospodarek do unijnych wymogów.

Ta twarda postawa spowodowała, że w kuluarowych rozmowach przed spotkaniem w Brukseli zaczęto testować propozycje, które być może pojawią się na negocjacyjnym stole. Pierwszą z nich jest dostosowanie tempa schodzenia z emisją CO2 do poziomu PKB, w myśl zasady "biedni redukują wolniej". Pod uwagę bierze się też stworzenie funduszu wspomagającego modernizację systemów energetycznych w takich państwach jak Polska. Realizacja takich projektów byłaby nadzorowana przez Europejski Bank Centralny. Te ulgi i subsydia, wedle wstępnych szacunków, pozwoliłyby zaoszczędzić polskiej gospodarce nawet kilkanaście miliardów euro do 2030 r. Polska optuje jednak za innym rozwiązaniem - utrzymaniem dużej liczby darmowych pozwoleń dla polskich elektrowni. Unia chce znacząco zmniejszyć ich pulę, co dla krajowych producentów energii oznaczałoby konieczność kupowania pozwoleń, a w konsekwencji wzrost kosztów. Jak szacują eksperci, przy realizacji tego scenariusza wzrost cen energii w Polsce byłby znacznie wyższy niż średnia w państwach UE.

Tylko weto skuteczne
- Na październikowym szczycie Rady Europejskiej rozpatrywany będzie projekt nowych celów redukcyjnych emisji gazów. Mój rząd nie zgodzi się na zapisy, oznaczające dodatkowe koszty dla naszej gospodarki oraz wyższe ceny energii dla konsumentów - mówiła w expose premier Ewa Kopacz.

Wielu analityków wskazuje, że jedyną metodą osiągnięcia celu zapowiedzianego w expose jest polskie weto w Brukseli. Ten twardy sprzeciw jest możliwy tylko teraz i tylko w tym miejscu. Po pierwsze tylko na forum Rady propozycje Komisji mogą być odrzucone przy sprzeciwie jednego z państw. Na forum Parlamentu Europejskiego, aby przeforsować polskie racje, trzeba by było zbudować szeroką koalicję, a to w praktyce jest niemożliwe. Po drugie od listopada zmienia się system głosowania na forum Rady Europejskiej. Naszej pozycji nie polepszy też objęcie stanowiska szefa Rady przez Donalda Tuska, który będzie musiał zaprezentować się nie jak narodowy polityk forsujący polskie racje, lecz bezstronny unijny urzędnik.

źródło: nettg.pl, autor: Anna Zych