Szanse na to, że zaginiony w kopalni Mysłowice-Wesoła górnik może wciąż pozostawać przy życiu, są praktycznie zerowe - wynika z analiz literatury fachowej w dziedzinie ratownictwa i porównania z bilansem podobnych wypadków górniczych.
W historii ratownictwa górniczego znane są rokorodowo długie okresy przebywania pod ziemią, po których mimo obaw, że zastępy idą jedynie po zwłoki, udawało się odnaleźć żyjącego górnika. W Polsce rekord przeżycia należy do Alojzego Piontka (wówczas 36 lat), który był jednym z 19 przysypanych w zawale chodnika 780 m pod ziemią w kopalni Mikulczyce-Rokitnica w marcu 1971 r. W zawalonym na długości 70 m chodniku Piontek został przyciśnięty sztyliskiem od łopaty. Przepiłował je blaszką od lampki górniczej i przeczołgał się do nieprzysypanej niszy, w której przetrwał siedem dni, pijąc własny mocz i żując drewniane stylisko łopaty. Ekipy ratownicze dotarły do niego rankiem 30 marca, a wieczorem wydobyły zwłoki pozostałych dziesięciu kolegów. Alojzy Piontek spędził po ziemią bez wody i pożywienia aż 158 godzin.
Za cud uznano w 2006 r. odnalezienie po zawale w kopalni Halemba 30-letniego Zbigniewa Nowaka, którego uratowano po 111 godzinach pod ziemią.
Niestety warunki panujące po katastrofie w ścianie 560 na poziomie 665 m w kopalni Mysłowice-Wesoła diametralnie różnią się od opisanych wyżej. W poniedziałek o godz. 20:55 (7 października) doszło tam do zapalenia się lub wybuchu metanu. Poparzeń doznało 28 górników a 18 hospitalizowano w ciężkim stanie, z poparzeniami dużej powierzchni ciała oraz dróg oddechowych (ostatnie są wyjątkowo groźne dla życia i pogarszają rokowania).
Chwilowa temperatura w wyrobisku w momencie zapłonu wynosiła od 900 do 1200 stopni Celsjusza a następnie utrzymywała się długo na podwyższonym poziomie. Wyrobisko wypełniło się dymem (z relacji ratowników ok. kilometra od ośrodka pożaru dym tak gęsty, że widoczność nie przekraczała pół metra i nie pozwalała na poruszanie się).
Jedyną hipotetyczną szansę przeżycia dla zaginionego na miejscu pomocnika kombajnisty specjaliści WUG upatrywali w tym, że mógł on znaleźć wylot lutniociągu, którym tłoczono świeże powietrze. Wiadomo jednak, że zewnętrzna temperatura była zbyt wysoka, by mógł ją wytrzymać organizm człowieka.
Niezależnie od poparzeń zewnętrznych III stopnia, które skutkują martwicą tkanek skóry, u dorosłych już temperatura organizmu równa 41 stopni i więcej może doprowadzić do uszkodzeń mózgu i organów ciała. Gdy organizm osiąga temperaturę 45 stopni Celsjusza, śmierć jest niemal pewna - stwierdzają lekarze i literatura medyczna. Przy temperaturze rzędu 50 stopni Celsjusza następuje zesztywnienie mięśni gładkich (budują ściany naczyń, dróg oddechowych i innych narządów) i zgon. Przy wysokiej temperaturze przeżycie jest niemożliwe również z powodu wąskiego zakresu tolerancji temperaturowej enzymów, czyli białek regulujących wszystkie procesy biochemiczne w ciele człowieka. Niemożliwe jest bez nich oddychanie, odżywianie i inne funkcje życiowe. Białka denaturują (ścinają się) począwszy od 42 stopni Celsjusza.
O tym, że niemożliwe jest przyżycie dłuższego czasu w temperaturach towarzyszących zapłonowi mieszanki metanowo-powietrznej upewnia m.in. Jerzy Markowski, który tak komentował osławioną katastrofę górniczą w tureckiej kopalni Soma w maju tego roku:
- Wybuchowi metanu towarzyszy wysoka temperatura, a wybuchowi pyłu silna eksplozja i temperatura ponad 1200 stopni Celsjusza. Nie ma szans, aby ktokolwiek przeżył - mówił Markowski.
Oprócz temperatury śmiertelnym wrogiem górników jest także tlenek węgla i toksyczne gazy spalinowe. Po sekcjach zwłok 301 ofiar w Somie anatomopatolodzy orzekli, że zdecydowana większość zabitych nie miała poważnych obrażeń ani oparzeń ciała, natomiast przyczyną śmierci było zatrucie tlenkiem węgla, który snuł się w wyniku pożaru transformatora po wyrobiskach.
- Wśród wielu gazów duszących powstających podczas spalania różnych materiałów głównie tlenek węgla oraz cyjanowodór znajdujące się w dymie w stosunkowo wysokim stężeniu powodują ostre efekty toksyczne. Przynosi to wysokie ryzyko zatrucia dla osób przebywających w obszarze pożaru - stwierdzają specjaliści Śl. Akademii Medycznej w periodyku Archiwum Medycyny Sądowej i Kryminologii w publikacji z 2003 r.
Eksperci w zakresie pożarnictwa po przebadaniu zawartości hemoglobiny tlenkowęglowej u śmiertelnych ofiar pożarów wykazali, że największe toksyczne stężenie trucizny następowało, gdy ogień trawił zamknięte pomieszczenia i budowle wykonane z betonu, czyli takie, które najbardziej przypominają warunki w zamkniętych chodnikach i wyrobiskach górniczych.
Aparaty ucieczkowe na wyposażeniu górników pozwalają wprawdzie na oddychanie w śmiertelnie trującej atmfoserze, jednak czas filtrowania jest ograniczony i wynosi w danym przypadku tylko 60 minut.
Przy najwyżych stężeniach tlenku węgla, jakie muszą wystąpić w płonącym wyrobisku górniczym (pow. ok. 15 000 mg/m sześc., ponadstukrtonie więcej niż najwyższe dopuszczalne stężenie chwilowe), błyskawicznie dochodzi u człowieka do utraty świadomości, osłabienia siły mięśni (zatrzymanie pracy serca), zapaści, po czym w ciągu 1-3 minut następuje nieunikniony zgon.
źródło: nettg.pl, autor: WIG