markowski jerzy MdRozmowa z dr. JERZYM MARKOWSKIM, byłym wiceministrem przemysłu i handlu, dyrektorem i budowniczym kopalni Budryk.

Skąd się wziął pomysł zbudowania kopalni Budryk?
Kopalnia została zaprojektowana w latach 70., wtedy, kiedy planowano rozwój polskiego górnictwa. Budowę, w ówczesnym Zjednoczeniu Przemysłu Węglowego, zainicjowano w roku 1978. Potem następowały trudne czasy przełomu lat 70/80, kiedy projekt co chwilę wstrzymywano. Pierwszym dyrektorem Budryka był pan Edward Palica, już niestety nieżyjący. Po nim był tam dyrektor Kowol, potem wybitna postać dr Franciszek Rakowski. I tak nastąpił rok 1989 i przemiany polityczne. Ówczesny rząd wyłonił cztery inwestycje centralne, bo taki był wtedy status budowy, które miały być wstrzymane i przeznaczone do likwidacji. Były to Zakłady Chemiczne Police, Elektrownia Jądrowa Żarnowiec, Elektrownia Węglowa Opole i kopalnia Budryk.

A pan jak związał swoje losy z kopalnią?
Jako że ktoś inwestycję musiał zlikwidować, to w roku 1990 ogłoszono konkurs na „dyrektora kopalni w budowie”. Stanęło nas pięciu do konkursu. Ja wtedy byłem głównym inżynierem w kopalni Sośnica i zajmowałem się inwestycjami. Zdecydowałem się przystąpić do konkursu, bo namawiali mnie do tego inżynierowie z kopalni Budryk. Ja ich zapytałem: „Skoro tej kopalni ma nie być, to co my tam będziemy robić?”. Odparli: „Jak ty przyjedziesz, to może kopalnia będzie”.

I te słowa okazały się prorocze?
Można tak powiedzieć. Sam nie wiem, dlaczego wygrałem konkurs na dyrektora. Może przeważyło to, że miałem doświadczenie inwestycyjne, bo politycznie nie pasowałem zupełnie. To był czas Solidarności, czas przemian, a ja z moim życiorysem raczej nie pasowałem do tego układu. Ale potem ktoś mi powiedział, że to było miejsce dla skazańca i nareszcie można było mnie dopaść. No ale nie udało się dopaść.

Od czego pan zaczął?
Wszystkich moich konkurentów, którzy startowali w tym konkursie, zaprosiłem do współpracy. W taki sposób dyrektorem technicznym został pan Paweł Kordonek, najlepszy górnik, z jakim miałem do czynienia. Dyrektorem ekonomicznym został pan Gałuch, a głównym inżynierem górniczym pan Stefan Jaszczyk. Jeszcze do tego dobrałem pana Janusza Pierzchałę, którego znałem poprzednio z górnictwa, który był wieloletnim dyrektorem do spraw pracowniczych najpierw w kopalni Makoszowy, a potem w kopalni Knurów. No i zaczęliśmy 1 lipca budować.

Ale kopalnia była przecież w likwidacji! Jak wyglądało to, co pan zastał?
Kopalnia miała oczywiście założenia techniczno-ekonomiczne z lat 70. Jeżeli chodzi o obiekty na powierzchni, to istniał jeden szyb – trzeci. Nie było szybu szóstego, nie było szybu pierwszego, był zgłębiony szyb drugi. I pierwsze, co ja zrobiłem, to zmieniłem model tej kopalni, bo pierwotnie to miała być kopalnia, która miała mieć 6 szybów.

Bardzo dużo!
Do tego 12 ścian, 8 tys. załogi i wydobycie 2,5 do 3 mln t węgla. No moloch! A ja z tego zrobiłem kopalnię, która miała cztery szyby i 2 tys. załogi i takie samo wydobycie, jak zaplanowano wcześniej. Byłem z tego dumny, bo pokazałem, że można produkować taniej. Rzecz niespotykana, od początku mieliśmy najwyższą wydajność w sektorze! Tylko Bogdanka była na równi z nami. Ale ten model kopalni musiał mieć potwierdzenie w dokumentacji i założeniach techniczno-ekonomicznych. Na szczęście istniała jeszcze resztka Biura Projektów Górniczych w Katowicach, gdzie był wybitny projektant mgr inż. Artur Olszówka, generalny projektant. Mówię mu: „Artur, wiesz co, ty będziesz szybko rysował to, co ja będę budował”. A on na to: „Tylko buduj pomału, żebym zdążył”.

No ale potem ktoś to musiał zatwierdzić jeszcze?
To już był rok 1990 i kopalnia była samodzielną jednostką. Nasze dokonania stawały się materiałem do pozyskania finansowania na budowę kopalni. Postawiono taki warunek, że jeżeli udowodnię, że da się budować taniej przy tych samych wskaźnikach makroekonomicznych, to likwidacja będzie wstrzymana.

A w jaki sposób była finansowana budowa?
Nie było żadnych dotacji z budżetu państwa. Finansowanie miało pochodzić z kredytu poręczonego przez budżet państwa, w wielkości nie większej jak 60 proc. Ale warunkiem, żeby takie poręczenie uzyskać, było to, żeby budowa została zapisana w ustawie budżetowej w załączniku inwestycji centralnych jako inwestycja realizowana. Budżety powstawały wówczas z ośmiomiesięcznym opóźnieniem, dlatego przed publikacją ustawy budżetowej trzeba było postarać się o kredyt refinansowy Narodowego Banku Polskiego, potem o poręczenie ministra finansów, a potem znaleźć bank, który udzieli tego kredytu. A przypomnę, że w roku 1990 kredyt inwestycyjny był oprocentowany na 130 proc.! Przyjąłem na siebie cały ciężar chodzenia za sprawą w Warszawie, bo w kopalni miałem ludzi, którzy wszystkiego pilnowali. Co tydzień byłem co najmniej raz w Warszawie albo pociągiem, albo moim ulubionym polonezem, który się ciągle psuł.

Chyba trochę traktowano pana jak szaleńca?
Nauczyłem się prosić o pomoc. Miałem wsparcie trzech parlamentarzystów: panów dr. Henryka Sienkiewicza i Czesława Sobierajskiego z AWS oraz pana Joachima Masarczyka z PZPR. Oni mi otwierali drzwi w Warszawie. Trafiłem na jeszcze dwie osoby niezwykle odpowiedzialne i z dużą wyobraźnią. Pierwszą była pani Daniela Pakos, ówczesna dyrektor departamentu w Ministerstwie Przemysłu i Handlu, która nadzorowała inwestycje centralne. Drugą pan dyrektor Franciszek Krawczyński w Centralnym Urzędzie Planowania, który odpowiadał za planowanie w sektorze paliwowo-energetycznym. Mogłem liczyć też na życzliwość pani dyrektor Barbary Szczygielskiej, która odpowiadała za kredyty finansowe i poręczenia w Narodowym Banku Polskim, oraz pani dyrektor Danuty Wawrzynkiewicz z Ministerstwa Finansów. Ci ludzie po prostu dali mi szansę.

Pamięta pan sytuacje, które były szczególnie dramatyczne?
Wrócę do 1 lipca 1990 r., kiedy zostałem dyrektorem kopalni. Zorientowałem się, że cała załoga, 2 tysiące ludzi, dostała wypowiedzenia, a w kasie miałem 146 złotych.

Na dzisiejsze pieniądze to ile by to było?
Parę groszy, ale trzeba było zrobić wypłatę. Następnego dnia wszystkie te wypowiedzenia anulowano i powiedziałem, że ja tę kopalnię wybuduję, czy się to komuś podoba, czy nie. Połowa nie chciała zostać, nie wierzyli, poszli na kopalnie sąsiednie, ale zostali zwłaszcza ci, którzy mieszkali w Katowicach i Gierałtowicach. Zacząłem szukać ludzi do kopalni, a miałem ten komfort, że wtedy już likwidowano kopalnie i bardzo dużo dobrych górników ściągnąłem z kopalni Pstrowski, między innymi na głównego inżyniera przyszedł wybitny górnik Lucjan Lisoń. Z kopalni Żory, która była w likwidacji, ściągnąłem Piotra Czajkowskiego, późniejszego dyrektora Budryka. No i Wiesława Wójtowicza – sławną postać, organizatora najdłuższego strajku w historii górnictwa, ale co trzeba podkreślić, pierwszego sztygara oddziału wydobywczego na kopalni Budryk. On był pierwszy, który zaczął fedrować. Ściągałem dużo ludzi z Dolnego Śląska, bo mi bardzo zależało na takich, którzy mają doświadczenie w pracy w bardzo trudnych warunkach, nie boją się metanu, ale też mają wyobraźnię, co to znaczy. A Dolny Śląsk to było ekstremalnie trudne górnictwo. Dzisiaj, jak pani widzi, najbardziej metanową kopalnią jest kopalnia Budryk.

A kto fizycznie budował kopalnię?
Wszystkie roboty inwestycyjne, czyli głębienie szybów, drążenie wyrobisk, budowę zakładu przeróbki węgla i tak dalej musiałem zlecać na zewnątrz i tu znowu miałem tę sytuację, że już nie było żadnych inwestycji w górnictwie, ale były firmy, które to potrafiły robić i nie miały zleceń. Więc ja mówię: „Chłopy, przyjdźcie do mnie do roboty. Ale uprzedzam, że zapłacę wam wtedy, kiedy będę miał pieniądze”. I wie pani, że oni na to przystawali, bo nie mieli alternatywy? Ja pieniądze dostawałem zazwyczaj na koniec roku. Takim najbardziej typowym przykładem był rok 1992, kiedy pierwsza transza kredytu przyszła na trzy dni przed końcem roku. Ja cały rok utrzymywałem załogę i firmy wykonawcze, płacąc kredytami zaciąganymi w Powszechnym Banku Kredytowym. Ale ktoś musiał wydawać poręczenia tych kredytów. Ekstremalną sytuacją był taki czas, kiedy poręczenia na wypłatę dostałem z hodowli trzody chlewnej w Bujakowie. Do dziś pamiętam, jak pojechałem do banku do Rybnika z kierowcą moim służbowym polonezem i wziąłem jednego strażnika, bo był tylko jeden na kopalni, notabene z karabinem, który nie miał naboi, i przywieźliśmy pieniądze na wypłatę w bagażniku.

Tak pchałem tę budowę i każdemu kolejnemu ministrowi coraz trudniej było podjąć decyzję o likwidacji, bo co się za to zabierał, to mu pokazywałem, że coś nowego powstało.

I tak doszliście do pierwszego węgla.
14 marca 1994 r. pierwsza tona węgla wyjechała z kopalni Budryk. Od tego momentu mieliśmy własne przychody ze sprzedaży. To już był wprawdzie węgiel, ale ze wszystkimi możliwymi „dodatkami”, bo zakład przeróbczy był jeszcze w budowie. Nie było ścian, stał tylko szkielet budynku i urządzenia. Wewnątrz wszystko zamarzało. Kiedy przyszedł mróz, ściany zrobiliśmy z folii. Takie akcje były możliwe, bo cała załoga mi wierzyła. Dumny byłem z tego, że za moich czasów w kopalni nigdy nie było strajku i wypadku śmiertelnego.

A jak współpracowało się ze związkami zawodowymi?
Kochani byli! Przychodziliśmy do nich i mówiliśmy, co będziemy robić, a oni myśleli, jak to powiedzieć ludziom. Powiem pani szczerze, miałem taką ambicję mówienia wszystkiego. Co pół roku robiliśmy wielkie spotkanie w stołówce, zapraszaliśmy przodowych, całą kadrę i chciałem im wyjaśnić, na czym polega problem budowy kopalni. Tak mądrze gadałem, że po 15 minutach wstał jeden z górników i pyta: „Panie dyrektorze, przestań pan pierdolić! Będzie wypłata czy nie?”. Wtedy zrozumiałem, że są wiadomości przeznaczone dla mnie i takie dla nich.

Po 30 latach nadal odczuwa pan satysfakcję z faktu, że udało się wybudować tę kopalnię?
W marcu 1995 zostałem ministrem. Do tego momentu mogłem mieć satysfakcję mówiąc, że zrobiłem dzieło mojego życia. Byłem ratownikiem, zbudowałem kopalnię i zostałem ministrem. Gdy skończyło się ministrowanie, zostałem senatorem. W mojej pierwszej kadencji za czasów AWS Rada Ministrów podjęła uchwałę nr 71 z roku 2000 o wyrażeniu zgody na sprzedaż wszystkich wierzytelności Skarbu Państwa wobec kopalni Budryk z pominięciem trybu przetargu i rokowań. Czyli każdy mógł ten dług kupić za kwotę wnioskowaną. Zaczęła się moja awantura z tym rządem. Do sprzedaży nie doszło, ale uruchomili nadzwyczajną kontrolę NIK trwającą 4 lata. Kontrolowali nawet moje bilety kolejowe. Kontrola skończyła się wnioskiem do prokuratury. Zarzucono mi trzy rzeczy: że samodzielnie zmieniłem projekt budowy kopalni, przeszacowałem przychody ze sprzedaży węgla i sfałszowałem stan zasobów. Postępowanie trwało kolejne 4 lata. Wszystkie prokuratury (Katowice, Wrocław, Opole, Bielsko) zarzuty odrzuciły. W międzyczasie życie zweryfikowało je negatywnie. Ale od tego momentu zacząłem mówić, że tak, ja jestem winien, że ta kopalnia istnieje.

Nadal towarzyszy pan Budrykowi na dobre i na złe?
Tak, ale trochę inaczej wyobrażałem sobie bycie z tą kopalnią. Nie chodzi o splendory, miałem tylko nadzieję na kabinę w łaźni, żebym zawsze mógł zjechać na dół. Gdy skończyłem być senatorem, musiałem gdzieś wrócić do pracy. Ustawa o wykonywaniu mandatu posła i senatora pozwalała mi na powrót do poprzedniego miejsca pracy, ale ja nie chciałem być dyrektorem. Był nim Piotr Czajkowski i wymyślono mi funkcję dyrektora ds. techniki. To był pierwszy PiS i wiceministrem odpowiedzialnym za górnictwo był Paweł Poncyljusz. Gdy tylko mnie przyjęto, pan Poncyljusz kazał mnie zwolnić. Pytam: „Paweł, co robisz? Wiesz, że ustawa mnie chroni”. A on odpowiada, że ma takie naciski, że nie ma mowy. I zwolnili mnie na 3 miesiące przed nabyciem uprawnień emerytalnych. Oddałem sprawę do Sądu Pracy, który mnie do pracy przywrócił, ale rozstaliśmy się za porozumieniem stron. I tu nastąpiło kolejne upokorzenie. Gdy przyjechałem na kopalnię po dokumenty, przekazał mi je przy wejściu portier. Trzecie upokorzenie to ostatnie dwa lata, gdy prezes Cudny i dyrektor Czarnecki nie pozwolili mi wejść na Barbórkę. Przynajmniej do kościoła wolno jeszcze wchodzić, więc co roku, od 36 lat jestem w Barbórkę w Ornontowicach na mszy. Zmienił się tylko proboszcz, bo ksiądz Kiełbasa niestety zmarł. Ale farorz mnie wita, żegna i sadza w pierwszej ławce i coś do mnie mówi. Ja twierdzę, że w życiu mam troje nieślubnych dzieci: to kopalnia Budryk, Fundacja Rodzin Górniczych i Specjalne Strefy Ekonomiczne. Ale to pierwsze dziecko, jak widać, bywa niewdzięczne…

źródło: nettg.pl, rozmawiała: Anna Zych, fot.: Maciej Dorosiński

ZWIĄZEK ZAWODOWY "KADRA"
KWK "CHWAŁOWICE" W RYBNIKU

ul. Przewozowa 4, 44-206 Rybnik
KRS: 0000000306
NIP: 642-256-54-66
REGON: 273939056